piątek, 19 września 2008

Maroko - Imlil / Fes

Dzień biegunki decyzyjnej i noc hardcore'owej tułaczki (ponad 500km dzisiaj)...

Rano budzimy się z mocnym postanowieniem jazdy nad ocean. Gospodarz obiecuje poprawę pogody, więc jednak suszymy rzeczy i chcemy zdobyć Toubkal. Zaczyna znowu padać, część chce twardo iść w góry, a reszta w takim układzie chce się oddzielić i pojechać na Saharę Zachodnią. Podzieliliśmy się namiotami, ustaliliśmy zasady łączności między ekipami, przepakowaliśmy się... A dziecko gospodarza mówi że na dobrą pogodę wg sieci nie ma co liczyć, a przez wezbrane potoki nie da się nawet dojść do schroniska. Zapada wspólna decyzja: jedziemy do Fesu (nikt nie pamięta czyj to pomysł i czemu nie nad ocean, ale co tam)!

Z Imlilu łapiemy grand-taxi na wylotówkę Marakeszu (250DH/taxi max. 6os). Rzeka zniszczyła drogę w dolinie, musimy kawałek iść pieszo obok aut, a ja przy okazji znalazłem fajny kawałek rzeki na kajaki (WW IV) :)

W Marakeszu podział na ekipy stopowe:

Jasiu; Słoń; Daga; Bibi:
Po długiej rozmowie z policją o niebezpieczeństwach jazdy stopem w Maroko i długim ocekiwaniu na tłocznej ulicy udaje nam się zatrzymać vana. Niespodziewanie okazuje się, że kierowca mówi tylko po marokańsku i włosku, na szczęście ja tenże język trochę znam i udaje się ustalić, że miły pan nas zawiezie do Fesu, tylko najpierw musi zjeść poramadanową kolację z rodziną w El-Kelaa-es-Sraghna. Po drodze zgarniamy porzuconych przez los Rodi, Didę i Jędrka. Pan Fatmi gości nas na kolacji (przy okazji spotykamy studiującego w okolicznej szkole koranicznej Amerykanina) i potem zaczyna pakować swoją rodzinę z całym dobytkiem do vana. Obiecuje, że weźmie do Fesu tyle osób ile da radę zmieścić. W końcu po 23ciej do vana wsiadają oni (7 osób) i nasza 6tka, ale tylko do Beni-Mellal. Tam ze względu na ścisk i niemoc silnika żegnamy się z grupą Rodi. Dalszą jazdę próbujemy przespać. Mi z przodu jakoś się to udaje, ale Daga i Słoń są wgnieceni między rodziną Fatmiego a górą bagaży. O 2giej w nocy stajemy w małej wiosce przy knajpce i Fatmi zaprasza nas na drugą kolację w postaci pieczonego kurczaka! Po posiłku (Daga upiera się przy nie-jedzeniu, mimo że się nie umyła... dziwne) Słoń z Dagą zamieniają się miejscami: Daga przytula bagaż, a Słoń jest żywą tarczą między nią a arabskimi stopami. Po chwili przy hamowaniu z kupy betów spada karton z czymś czarnym. "Daga nie patrz!""Jak to? Co to? Głowa kozła?""Gorzej... Indyk!" i to żywy... Daga w panikę, a Paweł z rodzinką w śmiech. Od teraz polew z Dagmary przy każdej okazji :) Cóż, odnalazła miłość swojego życia w Bibim (bibi to po marokańsku indyk), a po powrocie do Krakowa przejęła od tego nową ksywę ;). Po drodze do Fesu jeszcze psuje nam się van w górach i zwiedzamy Ifrane, więc pod Bab bu Dżelud docieramy o 9tej jako ostatni (czyżby nowa świecka tradycja?).

Hans; Emilia; Kamil:
Z Marakeszu wyjechali razem z Rodi minivanem tuż za miasto, po czym Rodi złapała im pana doktora, który zawiózł ich do Beni Mellal, gdzie zjedli pizzę na stacji benzynowej. Stamtąd złapali ciężarówkę aż do Fesu. Po drodze z kierowcami zatrzymali się na świeże żeberka z grilla: przy jednym stoisku rzeźnik odrąbał tasakiem żeberka z półtuszy, rzucił na ruszt i było pysznie (nawet Emilia jadła). Dotarli do Fesu jako pierwsi o 4:30 nad ranem.

Rodi; Dida; Jędrek:
W Beni Mellal przestraszyła ich policja opowieściami o czarnej strefie dla stopowiczów, więc zniechęceni do stopa wsiedli w autobus o 2giej w nocy i dojechali do Fesu o 6:30.

Tekst dnia: "Tutto il mondo, siamo una famiglia!" Fatmi Baba, niesamowity człowiek, który z nieustannym uśmiechem na twarzy pomaga każdemu: czy to stopowiczom, czy żebrakom których zaprasza na kurczaka w knajpie... Niesamowity człowiek, który od 9 lat mieszka we Włoszech i zaraził się od nich temperamentem i bezpośredniością, zchowując przy tym marokański charakter.

Brak komentarzy: