poniedziałek, 29 września 2008

Maroko - Essaouira / Imlil

Rano dzielimy się na 2 ekipy. Słoń, Jędrek i Hans jadą na południe (z powodu braków plecakowo-sprzętowych i problemów zdrowotnych). Chcą odwiedzić plażę surferów (stąd nazwa grupy: Surferzy) i babcię Słonia, która jest na wczasach w Agadirze. Reszta rusza w Atlas!

Podróż stopem do Marakeszu odbywa się bezprzygodowo, choć po długim czekaniu (zanim ruszyła 2ga trójka minęło 1,5h). Moja grupa (Emilia i Daga) miała na tyle miłego kierowcę, że nas wywiózł za miasto na wylotówkę! Potem już mieliśmy gorzej, bo znowu utknęliśmy w Tahanaoute i zdesperowani "wykupiliśmy" sobie stopa do Imlilu za 50DH (za 3 osoby).

Grupa Rodi (Dida i Kamil) za Tahanaoute dojechała z kapitanem marokańskich linii lotniczych, a dalej z mieszkańcem wioski parę km przed Imlilem. Wysadzeni pod hotelem Auberge Mont Blanc (30DH/noc/os), obarczeni ciężkimi plecakami, do tego bębnami, postanawiają zostać tam gdzie są, ku zdenerwowaniu mojej grupy (bo akurat przyjechaliśmy), bo tu nie ma ani zasięgu, ani ciepłej wody, ani sklepu spożywczego, a myśmy mieli pewny transport na górę. Ja z Kamilem, nie chcąc słuchać awantur o ciepłą wodę (której i tak nie potrzebujemy do szczęścia) idziemy na zakupy do najbliźszego sklepu... czyli na górę do Imlilu. Wracamy akurat na kolację: właściciele hotelu częstują nas harirą (zupa na ramadan).

O Surferach z smsów wiemy tylko tyle, że są na syfnej plaży i żywią się piaskiem...

A tak a propos podziału na 2 ekipy, to przy dzieleniu się namiotami okazuje się, że wraz z plecakiem Słonia zginął nie Aproach należący do 7 KDW im. T. Reytana, ale Fighter należący... do mnie!!! Jest smutność...

Brak komentarzy: