środa, 21 października 2009

Walijskie Zamki

Wizyta Dorotki sprowokowała nasilone zwiedzanie okolic Cardiff. O ile nie udało się zrobić zdjęć ze spontanicznego Cardiff Bay by night, to całkiem sporą galerię z weekendowych road tripów można obejrzeć tutaj.

Zwiedziliśmy skansen w St Fagans, gdzie na terenach parku zamkowego można zwiedzać budynki przeniesione tutaj z różnych miejsc w Walii. Jest tu historyczny przekrój wiejskiego życia walijczyków od celtyckiej wioski (IV w) po całkiem świeżą farmę (XIX w). Sam zamek (a raczej pałac) z zewnątrz może jest nieciekawy, ale warto zwiedzić go w środku (niestety obowiązuje zakaz fotografowania).


Po St Fagans udaliśmy się na znaną już plażę ;)


W niedzielę kupiliśmy bilet obejmujący 3 zamki szkockiej rodziny Bute, która przez małżeństwa dostała pokaźne ziemie w Walii. To drugi Markiz Bute na początku XIX w inwestując w wydobycie węgla w Walii i budując port w Cardiff zgromadził największy majątek na świecie. Jego syn odziedziczył majątek i spożytkował sporą jego część na swoje hobby: historię i architekturę.

Zaczęliśmy zwiedzanie od Caerphilly, które Bute'owie zastali totalną ruiną. Trzeci Markiz postanowił odrestaurować zamek z własnych środków, niejako w tajemnicy przed rządem. Wyburzył nawet większość budynków w centrum miasta (należących do niego) żeby móc zalać fosy i stworzyć odpowiedni widok na całość zamku. Restauracje kontynuuje teraz rząd...


Następny na liście był zameczek Coch, przeznaczony na weekendowe wypady. Bardzo malowniczy, jest fantazyjną autorską impresją na temat istniejącego tu w XIV w zamku normańskiego. Skojarzenia z Disney'em same się nasuwają...


Skończyliśmy zwiedzeniem Cardiff Castle. Ten zamek ma bardzo skomplikowaną historię. W skrócie: ok 40 r n.e. był tu rzymski fort, który popadł w ruinę po wycofaniu się Rzymian w IV w. W XIV w postawiono tu twierdzę normańską, która była niszczona parokrotnie w powstaniach walijczyków. W XVI w zaczęto tą twierdzę rozbudowywać, tworząc właściwy zamek, który w XIX w został przebudowany na wiktoriański pałac przez rodzinę Bute'ów. Pod koniec XIX w trzeci Markiz odkrył pozostałości murów rzymskiego fortu i postanowił je zrekonstruować. Dzisiejsi archeolodzy uważają że jak na zasób informacji dostępnych w tamtych czasach stojące dzisiaj mury są całkiem wiernym odtworzeniem tych z I w (choć pewne błędy są). Wnętrza pałacu powalają na kolana, choć przewodniczka powiedziała nam, że i tak te komnaty są niczym w porównaniu z tymi w stałej rezydencji Bute'ów na Bute Island (rodzina w Cardiff bywała tylko przez 6 tygodni w roku, był to de facto "domek letniskowy").

niedziela, 11 października 2009

Southerndown Beach

Wczoraj wyruszyliśmy poraz pierwszy poza obręby miasta Cardiff. Grace cały tydzień narzekała że tęskni za plażą, więc kiedy w sobotę rano zobaczyliśmy piękną słoneczną pogodę od razu zaprzęgliśmy Google'a do znalezienia jakiegoś ładnego miejsca do zwiedzenia.


Padło na Southerndown, małą wioskę nieopodal której jest jedna z największych piaszczystych plaż południowej Walii. Jakby tego było mało, tuż przy plaży są ruiny zamku!


Na samej plaży mało ludzi: kilku surferów, parę osób na kajakach typu sit-on-top, jedna para z latawcem, porozrzucani spacerowicze, a na cyplu "Witch's Point" trzech rybaków.

Z ciekawostek, to jako że większość wybrzeża stanowią klify, na ich skraju co 100m wbite są drewniane tabliczki z telefonem Samaritans. Zapytałem się koleżanki Llio po co to:
- It's to help people who want to commit suicide.
- Help them? You mean you call and say: "Hello, I'm standing on a cliff and want to jump..." "Righto then, sir. Just take three steps forward and you're on your way."

Więcej zdjęć znajdziecie tutaj.

niedziela, 4 października 2009

Croeso i Gymru - Witamy w Walii

Ostatnio zaniedbywałem bloga, ale teraz jest dobry powód na reaktywację: moja przeprowadzka na rok do Cardiff na studia. Na powyższym zdjęciu widać moją nową uczelnię, the Royal Welsh College of Music & Drama. Przedstawiony budynek to Anthony Hopkins Centre, dawne stajnie zamkowe, położone w pięknym Bute Park.

W tej chwili jestem po tygodniu regularnych zajęć, choć w Cardiff jestem już sporo dłużej. Muszę powiedzieć że jeszcze się przyzwyczajam do "angielskiego" trybu studiów, ale już teraz wydaje mi się że akurat jeśli chodzi o kształcenie śpiewaków to mają lepszy system niż w Polsce (a przynajmniej w Krakowie). Fantastyczne jest chociażby to, że uczelnia jest interdyscyplinarna: mamy i muzyków, i aktorów, i całą otoczkę teatralno-techniczną: projektantów (kostiumowych i scenografów), reżyserów, techników, inspicjentów, akustyków, itp. Dlatego każdy spektakl uczelniany jest realizowany w 100% przez studentów.


Skoro już wspomniałem o scenografach, to jeden z moich współlokatorów w akademiku, Stuart, jest właśnie na kursie scenografii i przez ostatnie półtora tygodnia przygotowywali wystawę Giant Paper Sculptures, którą otworzyli wczoraj. Rzeźby rzeczywiście są olbrzymie, ale przy tym niesamowicie szczegółowe, a do tego do dyspozycji mieli tylko makulaturę (gazety, kartony i stare plakaty) oraz taśmę klejącą. Grupa Stuarta jest odpowiedzialna za dalmatyńczyka :) Do tego studenci reżyserii dźwięku zrobili kolaże dźwiękowe puszczane w tle, a studenci oświetlenia zadbali o klimat w pomieszczeniu...