niedziela, 19 października 2008

Rajd Zaruskiego 2008

Kolejny Zaruski za mną... Jak zawsze wspaniale, jak zawsze poznałem kilka nowych osób. Kominek i zabawy rajdowe były fajne, ale dla mnie najlepiej było w piątek po przyjściu na Bene. Ostatnia grupa doszła o 0:30 w nocy i jako że zebraliśmy się w składzie ex-harcerskim w podobnym wieku, to zrobiliśmy muzyczno-wspominkową noc, siedząc przy kominku do 5tej nad ranem. Na Picasie możecie zobaczyć kilka zdjęć z pracy w sobotę rano, oraz to jedno z niedzieli które widać i tu...

piątek, 17 października 2008

Rajd Zaruskiego 2008

Dzisiaj wyruszamy na coroczny rajd 7 KDW na Bene (Gorce). W planie na piątek spotkanie oldbojów wędrowników, zapowiada się ciekawie, bo kilku osób nie widziałem od lat, a poza tym będziemy na Bene praktycznie tylko we własnym gronie. Reszta uczestników, czyli aktywni harcerze oraz zaciąg dotrze w sobotę w okolicach południa. Nie mogę się doczekać wspólnego kominka, na ostatnim chyba byłem na zimowisku, a mam skłonności do tęsknoty za tymi klimatami :)

sobota, 4 października 2008

Wielki Powrót

No i wróciliśmy... Teraz po ochłonięciu przyjdzie czas na bardziej szczegółowe opisy poszczególnych dni wyprawy Autostopem przez Maroko. Zapraszam, co parę dni powinny pojawiać się nowe wpisy, także z sierpniowego wyjazdu na kajaki w Alpy, a jak tylko zdobędę wszystkie zdjęcia z Maroka to wybrane zamieszczę na swoim profilu Picasa.

czwartek, 2 października 2008

Maroko - Marakesz

Jak pierwszej nocy to miasto nas trochę przeraziło i zdarło z nas pieniądze (przepłacony nocleg i obiad), to ten dzień nas nawrócił: Marakesz rządzi! Trzeba się tylko uodpornić na naganiaczy i żebraków i spokojnym tempem się przechazać podziwiając zarówno główne zabytki, jak i małe smaczki architektoniczne (bramy, okiennice, portale) oraz oczywiście stragany wszelkiego rodzaju.

Zwiedzamy grobowce Sadytów, suki i okolice meczetu Ben Jusefa, a Surferzy jako że są tu od paru dni zapuszczają się dalej od centrum: królewskie ogrody, bogata zachodnia dzielnica i hipermarket ;) Na sukach spotykamy szalonych Anglików których spotkaliśmy wcześniej jak w Atlasie wymiatali w adidaskach, krótkich rękawkach i bez plecaków na 2-dniowy wypad na Toubkal. Dowiadujemy się, że z Toubkalem mieliśmy szczęście, bo w górach znowu powódź... Kupujemy ostatnie pamiątki i wydajemy na styk ostatnie dirhamy (co wymusza wielokrotne przeliczanie kasy w portfelu i planowanie budżetu żeby na pewno mieć na taksówkę na lotnisko). Jędrek kupuje "ruską torbę" w której upchniemy nasz nadbagaż wynikający z pamiątek i którą nada Słoń (jako że nie ma plecaka). Paweł jest średnio zadowolony, bo średnio idzie się lansować z taką torbą :/

Gastronomicznie szalejemy: tajine'y różnego rodzaju, kebaby, naleśniki, kawa, slumsowe bułki, ślimaki, a to wszystko popijane hektolitrami soku z pomarańczy ze stoiska 35 na Jemaa el Fna. Niestety, dzień zlatuje dość szybko i w tym kraju czeka nas już tylko noc na lotnisku (nota bene bardzo ładnym i zadbanym).

Z dnia następnego rano: Ostatnia przygoda! Słoniowi nie pozwalają wziąć didjeridoo jako bagaż podręczny, musimy zapakować w kartony i nadać z głównym. Akcja stawia na nogi obsługę lotniska...

środa, 1 października 2008

Maroko - Refuge Mouflon / Jabal Toubkal / Marakesz

Udaje się wstać o 5.00 i w osłabionym składzie (Rodi boli kolano, więc zostaje) o 6.00 ruszamy zdobyć szczyt. Podejście o wiele łatwiejsze niż na naszą "ulubioną" przełęcz, żadnych większych trudności, tylko stroma wyrypa, na szczęście bez osuwisk. Jedyne co, to idąc w górę dosyć łatwo zgubić szlak (zaznaczony kopczykami z kamieni), ale w sezonie zawsze można iść za grupą z przewodnikiem. Od pewnego momentu idziemy w śniegu wśród zamarzniętych strumieni. Niniejszym w Afryce doświadczyliśmy suszy, powodzi i zimy. O 9.10 większość staje na pod piramidą wyznaczającą najwyżej położony punkt północnej Afryki (wg wskazań mojego GPS 4151m). Ja dochodzę 20 min później, bo niestety powyżej 3500m szło mi się fatalnie. Niestety pogoda zdążyła się zepsuć i nie ma widoków...

O 11.00 jesteśmy spowrotem w schronisku, gdzie zwijamy namioty, jemy Vifony i kanapki, po czym w 6tkę ruszamy na dół w lekkim deszczu. W Imlilu niemiła niespodzianka... O ile przez cały wyjazd nie mogliśmy się opędzić od grand-taxi, to akurat jak mamy w planie powrót do Marakeszu taksówką... na postoju nie ma ani jednej. Po chwili przyjeżdża jakaś, ale cena: 600DH! Wszystko przez to że dziś wypada święto - koniec ramadanu. Już jesteśmy pogodzeni z koniecznością spędzenia kolejnej nocy w hotelu tutaj i idziemy na zakupy, kiedy kierowca spuszcza cenę do 300DH (po drodze było 500, 450, 350) i jedziemy. W Asni każe nam się przesiąść do taksówki jego brata (dziwne, ale co tam) i ok. 18.30 spotykamy się z Hansem i Słoniem nieopodal Jemaa el Fna.

Prowadzą nas do hotelu Medyna (kryty taras, 30DH/os), gdzie dziewczęta uskuteczniają mycie, a Słoń opowiada o przygodach Surferów (noce w slumsach, autostop z polskojęzycznym Marokańczykiem, zaklinowane psy...). Hotel zadbany, z pokojami w różnym standardzie i krytym tarasem, oraz niedrogą restauracją. Wokół podobne hotele, więc warto od razu kierować się w tą stronę.

Na kolację część idzie do restauracji z piotem poznanym w drodze do Imlilu, jednak ten się nie zjawia (dzwoni dopiero w nocy z przeprosinami). Opuszczeni jedzą więc w podobnym stylu co reszta: "slumsowe żarcie". Darujemy sobie restauracje dla turystów, tylko zagłębiamy się w medynę i patrzymy gdzie jedzą lokalesi. W końcu decydujemy się na przepyszne bułki z grillowaną kiełbasą i sosem chilli (10 DH duża porcja, po negocjacji), świeży sok z pomarańczy (3DH) i lody (2DH).