Hans i Jędrek podejmują się eskortować Kamila autobusem kursowym do Errachidii. Biorą grand-taxi do Azrou, gdzie wsiadają do rozklekotanego rzęcha, przerażeni tym że ich bagaże jadą na dachu.
W tym czasie reszta w 2 grupach łapie stopa. Ja, Dida i Daga łapiemy auto trzech żołnierzy, którzy na trasie do Azrou nie mówią nic poza klamrą: "Dokąd chcecie jechać?" i "Do widzenia." Z Azrou bierze nas trójka marokańczyków w starym Clio. 2 plecaki lądują na dachu, a z tyłu gniotą się 4 osoby. Z krótką przerwą na modlitwę na okropnie zimnym płaskowyżu (powyżej 2000m) dobijamy do Midelt, gdzie zastaje nas koniec ramadanu na dziś... Kolejni miejscowi widząc nas łapiących stopa przekonują nas że to beznadziejne, bo wszyscy teraz idą jeść, więc oni nas zapraszają na kolację do siebie, a niektórzy nawet na nocleg (rano łatwiej o stopa).
Rodi, Emilia i Słoń trzema stopami dojechali do Hammad i utknęli, bo ostatni kierowca wcisnął im nocleg (20DH/os)... Wcześniej mieli wrażenia, bo jechali w 9 osób Dacią Logan sedan i widzieli makaki! Słoń napisał też sms dnia, ale nie nadaje się do publikacji ;)
W Hammad rozkoszujemy się gościnnością miejscowych, którzy na wieczór prz
Najwspanialsze dzisiaj było to, że gdziekolwiek byśmy nie byli i z kimkolwiek nie rozmawiali, to wszyscy traktują nas jak długo wyczekiwanych gości. Wyjątkiem było tylko stado namolnych dzieci na skraju Midelt które niemiło zaczepiały moją grupę, ale nawet w tej sytuacji obsługa i klienci pobliskiej stacji benzynowej stanęli w naszej obronie. Nie wiem czy ta goscinność to specyfika tego regionu (w sumie mało turystycznego), czy po prostu łut szczęścia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz