poniedziałek, 22 września 2008

Maroko - Meknes / Hammad Moulaj al Cherif

Po 4h snu zwlekamy się z kanap i podłogi, jemy szybkie śniadanie i taksówką jedziemy do centrum. Tam po zakupach wsiadamy do autobusu nr 18 do El Hajeb. W autobusie pierwsze poważne problemy żołądkowe (do tej pory mieliśmy do czynienia tylko ze znośnymi biegunkami): Kalima wzięło na wymioty i w El Hajeb utknęliśmy w miejscu. Mieliśmy jechać oglądać makaki, ale chyba nic z tego...

Hans i Jędrek podejmują się eskortować Kamila autobusem kursowym do Errachidii. Biorą grand-taxi do Azrou, gdzie wsiadają do rozklekotanego rzęcha, przerażeni tym że ich bagaże jadą na dachu.

W tym czasie reszta w 2 grupach łapie stopa. Ja, Dida i Daga łapiemy auto trzech żołnierzy, którzy na trasie do Azrou nie mówią nic poza klamrą: "Dokąd chcecie jechać?" i "Do widzenia." Z Azrou bierze nas trójka marokańczyków w starym Clio. 2 plecaki lądują na dachu, a z tyłu gniotą się 4 osoby. Z krótką przerwą na modlitwę na okropnie zimnym płaskowyżu (powyżej 2000m) dobijamy do Midelt, gdzie zastaje nas koniec ramadanu na dziś... Kolejni miejscowi widząc nas łapiących stopa przekonują nas że to beznadziejne, bo wszyscy teraz idą jeść, więc oni nas zapraszają na kolację do siebie, a niektórzy nawet na nocleg (rano łatwiej o stopa). Na skraj miasta wywozi nas Khamid na pace Nissana Patrol i długo z nami rozmawia, kończąc ultimatum: "Za godzinę tu wrócę i jeśli dalej wam się nie uda złapać okazji, to przyjdziecie do mojej rodziny coś zjeść i przenocować". Dostajemy od Rodich smsa, że zatrzymali się w Hammad Moulaj al Cherif na nocleg. Postanawiamy, że w razie niepowodzenia ze stopem wsiadamy do autobusu Hansów (który stanął na poramadanowy posiłek w centrum Midelt) i wszyscy się spotkamy w Hammad. Łapiemy owszem autobus, ale inny i docieramy do Hammad.

Rodi, Emilia i Słoń trzema stopami dojechali do Hammad i utknęli, bo ostatni kierowca wcisnął im nocleg (20DH/os)... Wcześniej mieli wrażenia, bo jechali w 9 osób Dacią Logan sedan i widzieli makaki! Słoń napisał też sms dnia, ale nie nadaje się do publikacji ;)

W Hammad rozkoszujemy się gościnnością miejscowych, którzy na wieczór przyszli do przydrożnej knajpki na mecz pucharu Hiszpanii i herbatę. Częstują nas miętowym naparem, a my zamawiamy dodatkowo kolację, pyszny berber omlette za jedyne 20DH. Rozmawiamy z ludźmi co warto zobaczyć na południu Maroka i napalamy się na Merzougę.

Najwspanialsze dzisiaj było to, że gdziekolwiek byśmy nie byli i z kimkolwiek nie rozmawiali, to wszyscy traktują nas jak długo wyczekiwanych gości. Wyjątkiem było tylko stado namolnych dzieci na skraju Midelt które niemiło zaczepiały moją grupę, ale nawet w tej sytuacji obsługa i klienci pobliskiej stacji benzynowej stanęli w naszej obronie. Nie wiem czy ta goscinność to specyfika tego regionu (w sumie mało turystycznego), czy po prostu łut szczęścia...

Brak komentarzy: