sobota, 20 września 2008

Maroko - Fes

Logujemy się w kwaterze na starówce (40DH/os). Właściciel bardzo sympatyczny, natomiast jego matka (chyba) jest skrajnie upierdliwa (zamyka wszystkie drzwi, przekłada nam rzeczy, upomina o nie wiadomo co, częstuje się naszym jedzeniem, zabrania się myć więcej niż raz, odkręca prysznic, gasi światła), a na dodatek nie mówi w żadnym języku poza marokańskim (nawet po arabsku Rodi nie może się dogadać)... Poznajemy też przewodnika, który nagonił tu Rodi, a okazuje się że wcześniej przez 1,5h próbował nagonić Hansa. Straszny luzak, próbuje kupić Dagę za żonę, zaprasza ją na kolację i ogólnie narzuca się głupimi angielskimi tekstami.

Po umyciu się i drzemce kondycyjnej idziemy na śniadanie do knajpki, negocjując cenę 15DH. Bardzo dobre i pożywne, no i nareszcie: kawa! Potem kupujemy kartki pocztowe i korzystamy z kafejek internetowych.

Napisane w kafejce:
Wiele przygod za nami: jazda stopem w tym kraju dostarcza niezapomnianych wrazen, pogoda nas wygonila z gor... ale wrocimy tam! Na razie miasto Fes, walka z tutejszym ukladem klawiatury, pyszne jedzenie i oczywiscie suki ;) czyli marokanskie targowiska. Zielony zeszyt nabrzmiewa od szczegolowych opowiesci, cykamy zdjecia i nakrecilismy juz 2 kasety filmu. Po powrocie postaram sie tu umiescic wiecej. Pozdrowienia z Afryki!

Ja, Jędrek i Kamil odkrywamy garbarnię, którą zwiedzamy i kupujemy gadżet na Bene. Kiedy resztę tu sprowadzamy, Słoń zostaje podchwycony jako projektant nowego wzoru (w zamian dostaje breloczek ze skórzanym kapcioszkiem). Potem zwiedzamy medynę, pijemy różne ciekawe soki (w tym z trzciny cukrowej) i jemy obiad w restauracji (przynajmniej ci głodni, dziewczyny wolą myć zęby).




Brak komentarzy: